Stałam przed swoją kosmetyczką, patrząc na dziesiątki opakowań. Kremy, serum, toniki, esencje… W ciągu ostatniego roku wydałam ponad 2000 złotych na kosmetyki, z których większość nawet nie została do końca zużyta. Jak do tego doszło? Dziś opowiem Wam historię swojego kosmetycznego uzależnienia i lekcji, które z niego wyciągnęłam.
Początki obsesji
Wszystko zaczęło się niewinnie – od jednego filmiku na TikToku. Influencerka pokazywała swoją wieczorną rutynę pielęgnacyjną, używając dziesięciu różnych produktów. Jej skóra wyglądała niesamowicie, a ja… cóż, miałam swoje niedoskonałości. Pomyślałam – może to właśnie jest rozwiązanie?
Pierwsza większa kosmetyczna zachcianka? Drogie serum z witaminą C. Wydałam na nie tyle, co na tygodniowe zakupy spożywcze. Było pięknie zapakowane, ładnie pachniało, a jego elegancka buteleczka świetnie wyglądała na półce w łazience. Tylko że… kompletnie nie pasowało do mojej cery.
Spirala zakupów
Z każdym kolejnym miesiącem moja kolekcja rosła:
- 3 różne kremy nawilżające
- 4 rodzaje serum
- 5 maseczek w płachcie na każdą okazję
- 2 tonery
- Niezliczone próbki i miniatury
Kupowałam produkty pod wpływem impulsu, promocji i rekomendacji influencerów. Najgorsze? Większość z nich nawet nie dostała szansy zadziałać, bo niecierpliwie przechodziłam do testowania kolejnych.
Moment otrzeźwienia
Przełom nastąpił, gdy robiłam wiosenne porządki. Wyciągnęłam wszystkie kosmetyki i ułożyłam je na podłodze w łazience. To, co zobaczyłam, zszokowało mnie:
- Połowa produktów była przeterminowana
- Część nawet nie została otwarta
- Niektóre używałam tylko raz czy dwa
Usiadłam z kalkulatorem i policzyłam wszystkie wydatki. Kiedy zobaczyłam końcową sumę, zrobiło mi się słabo.
Co się sprawdziło?
Po wielu miesiącach testów i wyrzuconych pieniądzach, wreszcie zrozumiałam, że w pielęgnacji mniej znaczy więcej. Moja obecna rutyna jest prosta:
- Delikatny żel do mycia twarzy
- Tonik bez alkoholu
- Lekkie serum dobrane do potrzeb skóry
- Krem nawilżający
- Ochrona przeciwsłoneczna (rano)
I wiecie co? Moja skóra nigdy nie wyglądała lepiej.
Lekcje na przyszłość
To doświadczenie nauczyło mnie kilku ważnych rzeczy:
- Nie każdy trend jest dla każdego
- Droższy nie znaczy lepszy
- Konsekwencja jest ważniejsza niż ilość produktów
- Warto słuchać swojej skóry, nie influencerów
- Podstawowa pielęgnacja często wystarcza
Co teraz?
Dziś, zanim kupię nowy kosmetyk, zadaję sobie kilka pytań:
- Czy naprawdę go potrzebuję?
- Czy skończył mi się poprzedni produkt z tej kategorii?
- Czy jego skład jest odpowiedni dla mojej cery?
- Czy to nie jest kolejny impulsywny zakup?
Nowe podejście
Zamiast gonić za każdą nowością, skupiam się na tym, co działa. Testuję jeden nowy produkt na raz. Daję swojej skórze czas na przyzwyczajenie się do zmian. I najważniejsze – nie ulegam chwilowym zachciankom.
Paradoksalnie, gdy przestałam skupiać się na kupowaniu kolejnych kosmetyków, moja cera zaczęła wyglądać znacznie lepiej. Może dlatego, że wreszcie dałam jej spokój?
PS. A co stało się z moją kosmetyczną kolekcją? Część oddałam przyjaciółkom, część wykorzystuję jako kremy do ciała, a resztę… cóż, potraktowałam jako kosztowną lekcję na przyszłość.
Dajcie znać w komentarzach, czy też macie podobne doświadczenia z kosmetycznym szaleństwem!